Zawsze jak zaczynam tutaj pisać nasuwa mi się tylko temat przemijającego czasu. Wiem, staje się to nudne. Ale tutaj czas płynie zupełnie innaczej. Tak, że ciężko mi znaleźć chwilkę na przeglądnięcie zdjęć, zmniejszenie ich i napisanie posta. Jak widzicie mimo to staram się być na bierząco. Nie chce przestawać pisać tutaj, to ma być moja pamiątka. Chciałam tylko poprosić o wyrozumiałość jeśli czasami wkradnie się jakaś przerwa ;)
Poprzedni weekend był bardzo ciekawy. Zaczęło się pechowo. Miałam cały weekend już od piątku spędzić w city. I tak po pracy wyruszyłam w drogę. Nie wiem czy wspominałam, ale zawsze samochodem jadę do Newark i tam go zostawiam na parkingu. Mój host ma miesiączny bilet, który mogę w weekend zabierać. Ale tego dnia jak się okazało zapomniałam wziąć zawiezszkę. Taa i musiałam wracać do domu. Nie opłacało mi się niestety już jechać ponownie do city..
W sobote musiałam rano wstać bo miałam pierwsze zajęcia. Kurs ESL na Manhattanie. Koszt 250$, 8 tygodni, zajęcia w soboty od 9.30 do 13.30, 3 kredyty.
I wyjeżdżając rano z garażu urwałam lusterko.. po prostu pięknie. Host pokleił taśmą i na razie jest.. na szczeście szkło nie pękło a i elektronika działa, tylko jest pokiereszowane i ma połamaną obudowę..
No cóż, zdarza się ;)
Co do zajęć to bardzo fajne, podobają mi się, tak że czas mi mija mega szybko.
Pogoda była mega duszna. Meeeeeega. Nie przesadzam. Tak więc po zajęciach pojechałyśmy w okolice K. i siedziałyśmy na rzeką. Nic nam się nie chciało. Miałyśmy plan co będziemy robić, ale się nie dało. Dla mnie najgorsze były różnice temperatur. W mieście duchota, skwar, ukrop, na stacji metra to samo, a w metrze jak w lodówce. Od razu mnie gardło bolało.
Totalny chillout w towarzystwie smoothie (można się uzależnić)
Późnym wieczorem wybrałyśmy się na impreze do downtown. Najpierw jeden klub, potem złapanie żółtej taksówki (aaa w końcu zaliczone, odhaczone :P ) i zmiana klubu. I jak się okazało to była bardzo dobra decyzja bo to drugie miejsce bardzo mi się podobało.
Z kolei w niedziele po odespaniu i wygramoleniu się pojechałyśmy na pożegnalny cheescake do Cake Boss Cafe. Tak, tak, pożegnalny bo czas najwyższy wziąć się za siebie :P
I po drodze porobiłam troszkę zdjęć po wyjściu z metra w okolicach 42th St.
Poniżej widok z Cake Boss Cafe
Po pysznym deserze udałyśmy się w dalszą drogę. Tym razem spacerkiem z 42th St i 8th Ave w okolice 30th i 10th Ave. Po drodze miałyśmy takie widoczki
"Ciemna" strona NYC
Tutaj tak się parkuje, piętrowo. Nie mam pojęcia jak to działa.
A naszym celem był High Line Park.
Który ciągnie się od 30th St aż do 14th St (no może nawet troszkę dalej)
Piękne widoki na każdym kroku!
Park ten jest zrobiony na dawnym torowisku, jak widać nawet wkomponowano niektóre elementy.
Przegenialna reklama! :D
A to malutkie tam w tle, środek zdjęcia to słynna Statua.
Jakby ktoś się zmęczył to do dyspozycji były leżaki :)
A tu już po wyjściu/zejściu z parku (jest na pewnej wysokości) idąc ulicami NYC natknęłam się na ten samochód. Był po brzegi wypełniony papierami, książkami, różnymi rzeczami- ciekawe.
Pod koniec dnia wylądowałyśmy znów nad rzeką ;)
Tak.. to był zdecydowanie udany weekend. Zaczął się tak sobie, ale mimo to działo się więcej dobrego :)
Pozdrawiam,
Sylvia