Ale spokojnie, nie zamierzam przestawać pisać, muszę tylko się ogarnąć czasowo. Chociaż jak Wam powiem, że od piątku wieczorem mam wolne (tydzień czasu) to mi się dostanie :P
Tak, w piątek moja rodzinka wyjechała, wracają w niedzielę. Tydzień dodatkowego wolnego (to już 6-sty odkąd tu jestem). Jaki plan? Leniuchowanie, nic nie robienie, seriale. To do dzisiaj, a jutro NYC, parada, kolacja i powrót do Jersey z K. i tym razem wspólne lenistwo, może jakieś zakupy. Totalny chillout :)
Czasami każdemu potrzebne jest takie nic nierobienie.
Ok, ale wracam do chronoligicznych relacji. 16 listopada w sobotę wybrałyśmy się z dziewczynami do Princeton na mecz football'a między uniwersytetami. I ten sport przypadł mi do gustu. Jeszcze troszkę muszę poczytać dokładniej o zasadach, ale tam się coś dzieje! Jest walka, szybkość, zmiana sytuacji. Było warto!
Wszystko jak na fimie! Pełno studentów z gadżetami, głośno, cheerleader'ki, orkiestra. Mega doświadczenie!
Było na prawdę emocjonująco, z resztą zobaczcie sami!
Słoneczko pięknie świeciło to bez kurtki można było siedzieć :)
Orkiestra
Jak tylko sędzia odgwizdał koniec zaczęło się szaleństwo! Ludzie zaczęli zeskakiwać z trybun i biec na biosko! Więc i my podążyłyśmy ich śladem :D
Było bardzo wesoło :)
Oczywiście Princeton wygrało!
Pozdrawiam,Sylvia